Mój egzemplarz książki Anny Herbich "Dziewczyny sprawiedliwe" |
Parę lat temu, w 2014 roku, sięgnęłam po pierwszą z tej serii książkę, zatytułowaną "Dziewczyny z Powstania" i porwała mnie wówczas nowa, zupiełnie inna perspektywa narracji. Co więcej, opowieść, a właściwie: opowieści żyjących jeszcze bohaterek okazały się fascynujące przez to, że były relacjami świadków, a nie suchą, pozbawioną emocji opowieścią o historycznych wydarzeniach. Poza tym kobiety nie wstydziły się mówić o swoich emocjach - to były, mimo upływu lat - "gorące" historie.
Rok później, na fali popularności tamtej, ukazała się kolejna opowieść - tym razem o "Dziewczynach z Syberii", po którą sięgnęłam również z osobistych powodów: zarówno moja Mama, jak i Babcia, były takimi "dziewczynami". Mama, podobnie zresztą jak Dziadek, nie lubiła o tym mówić, zaś Babcia snuła opowieści, których nie zapisałam, bo ciągle mi się wydawało, że zdążę... Nie zdążyłam. Tym chętniej więc sięgnęłam po tę relację - żeby lepiej zrozumieć, co przeżyły. Książka okazała się równie pasjonująca, co poprzednia.
Po "Dziewczyny z Wołynia" sięgnęłam po wstrząsającym filmie Wojciecha Smarzowskiego: "Wołyń", choć wyznam, że bałam się tych opowieści. Jednak i one okazały się pasjonujące, a ich bohaterki godne podziwu i zapamiętania.
Ostatecznie, kiedy ukazał się kolejny tom z tej serii - tym razem poświęcony Polkom, które ratowały Żydów, po prostu nie mogłam po niego nie sięgnąć. Tym razem Anna Herbich wybrała spośród tysięcy Polek te, które znajdowały się na liście Sprawiedliwych wśród Narodów Świata i intensywniej od innych działały jeszcze społecznie, mimo podeszłego wieku. Siedem niezwykłych kobiet, których opowieści nie pozwalają się czytelnikowi ani na chwilę oderwać od lektury. No, chyba tylko na chwilę, aby osuszyć łzy :-) Tak, tak, to bardzo poruszające historie!
Za wyjątkiem jednej, każda z nich zaczyna się od dramatycznego wydarzenia, które zmienia diametralnie losy bohaterek - wówczas będących dziećmi albo co najwyżej podlotkami. Giną najbliżsi, którzy płacą najwyższą cenę za ukrywanie Żydów - często sąsiadów, znajomych, ale bywa też, że zupełnie obcych ludzi, których dramat nie pozwala przejść obojętnie i budzi współczucie. Równolegle z tymi opowieściami dowiadujemy się, jak wyglądało życie przed wojną - w jaki sposób Polacy różnych wyznań współegzystowali. Autorka wprowadza nas nieśpiesznie w ten świat, który już nie istnieje, bo umarł wraz z milionami istnień, które faszyzm skazał na zagładę. Stajemy się świadkami strasznych epizodów, w których giną ludzie, także małe dzieci. Ale autorka pokazuje także sceny, które ukazują ludzką solidarność, wbrew instynktowi samozachowawczemu, a także tęsknotę za życiem, w którym istnieje piękno i dobro. Już w pierwszej opowieści natrafimy na taką scenę, w której przechowywany przez polską rodzinę skrzypek - uciekinier z warszawsiego getta - gra "Czardasza" Vittorio Montiego:
"Grał z przymkniętymi oczami, a naszą izbę wypełniała piękna muzyka - wspomina Jadwiga, córka leśniczego. Jak z innego świata. Nagle zniknęła okupacja, wojna i Holokaust. Tylko te piękne, harmonijne dźwięki. My, dzieci, stałyśmy z rozdziawionymi buziami. Mama też była pod wielkim wrażeniem".
Dodajmy, że po wojnie Jadwiga i jej brat zostali muzykami.
Piękne momenty były jednak rzadkością. Herbich opisuje, ile trudu kosztowało wielomiesięczne, a czasem wieloletnie ukrywanie Żydów. Strach przed szmalcownikami, głód, a wreszcie problemy wynikające z faktu przebywania wielu osób w niewielkiej przestrzeni, pozwala zrozumieć, jakie to wszystko było trudne. To był heroizm codzienności, nieatrakcyjny, chciałoby się rzec: nieliteracki. A jednak znosili wszystko, ponieważ obowiązywały pewne mocne zasady moralne, w których się wzrastało. Zdarzały się także przyjaźnie, miłości...
Wszystkie opowiedziane w książce historie są ważne i pasjonujące, ale mnie najbardziej porwała opowieść pani Władysławy z Lublina. To bardzo dramatyczna i słodko-gorzka opowieść o żydowskiej dziewczynce imieniem Róża, którą uratowała matka bohaterki. Obie - pani Władysława i jej mama - pokochały to dziecko z wzajemnością i kiedy po wojnie zgłosił się po nią jej stryj, miały dylemat, czy je oddać. Ponieważ był to jedyny żyjący krewny, a w dodatku zapewniał, że Różę wyśle do Ameryki i będzie kształcił, toteż matka z bólem serca zgodziła się na to - dla dobra dziewczynki (sama była zbyt biedna, aby dać jej gruntowne wykształcenie). Rozstanie było dramatyczne i słuch o dziewczynce zaginął na wiele lat. Co się stało potem? Tego nie zdradzę. Przeczytajcie sami, a dowiecie się :-)
Książka Anny Herbich "Dziewczyny sprawiedliwe. Polki, które ratowały Żydów" ukazała się we wrześniu 2019 roku w Wydawnictwie Znak Horyzont.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz